Podróżuje się po to (...), by pewnego dnia postawić walizki i powiedzieć: to tutaj.
— Éric-Emmanuel Schmitt

środa, 19 lutego 2014

Bergen

W niedzielę po południu dotarliśmy do naszej uroczej chatki w samym środku Bergen. Jako że Miriam też była tam pierwszy raz, stwierdziła, że po prostu musimy pomieszkać właśnie w takim domku. Z korytarza wchodziło się osobno do zamykanego salonu, który stał się moim pokojem na te dwa dni. Oprócz tego była sypialnia z kuchnią i łazienką, więc pełen wypas ;) a już na pewno lepiej niż w hotelu. Tego dnia poszliśmy tylko na krótki spacer zobaczyć Bryggen, niestety tylko z daleka, bo Maxim wpadł do kałuży i musieliśmy wracać go wysuszyć.
W poniedziałek zobaczyliśmy już dużo więcej i muszę powiedzieć, że Bergen jest przepiękne! Nie miałam wprawdzie okazji, żeby się samej popałętać, ale wstąpiliśmy na chwileczkę do Targu Rybnego i zaszliśmy do jednej z bardzo licznych w tym mieście (takie przynajmniej odniosłam wrażenie) ekologicznych piekarni na kawę i cynamonowe drożdżówki z czymś w rodzaju budyniu - mniam!
Po południu jednak mieliśmy niezbyt przyjemną przygodę. Wybraliśmy się do Akwarium, które według naszego przewodnika było otwarte do 18. Po drodze zaczęło padać z werwą, więc zanim w końcu tam doszliśmy (co nie jest takie łatwe z wózkiem pełnym podskakującego 2latka), byliśmy wszyscy cali mokrzy i zmęczeni. Na miejscu byliśmy około godziny 16 i oczywiście okazało się, że Akwarium jest w poniedziałki zamknięte, a nawet gdyby było cudem otwarte to właśnie do 16. Szlag nas trafił, autubusu nie było, a chłopcy byli coraz bardziej zmęczeni, więc zamówiłyśmy dwie taksówki (bo w jednej nie było dwóch fotelików) i wróciliśmy do siebie.




Już chciałam się strasznie pogniewać na Bergen i jego pogodę za zrujnowanie mi ostatniego dnia zwiedzania, kiedy doszłyśmy do wniosku, że jednak we wtorek przed lotem mamy dość czasu, żeby wybrać się kolejką na górę Fløyen. Góra może nie jest za wysoka, bo to 400m n.p.m., a kolejka wjeżdża tylko przez 8min., ale widoki były cudowne, a pogoda sprzyjała. Obeszliśmy ją dookoła, a naszym celem był oczywiście plac zabaw.







Z bardziej aktualnych spraw, pogoda daje nam popalić. Rano jest -3, przed południem 0, po południu +3, pada deszcz, potem śnieg, potem i to i to, a na koniec jest znów poniżej 0. Na razie mam niezły ubaw z naszego oblodzonego podjazdu jak wychodzę z Hugiem. Pewnie potrwa dopóki nie wywinę orła. I wcale nie chcę słyszeć o tym, że w Polsce już wiosna!

Ściskam mocno
Agata

czwartek, 13 lutego 2014

Oslo

Oslo było przyjemniejsze niż myślałam. Mimo że to wielkie miasto, było spokojne, słoneczne i trochę nawet przypominało mi Poznań. Polecieliśmy w piątek rano, oczywiście dwoma samolotami, pierwszy do Bødo. Podróż minęła bardzo szybko, chłopcy byli tak podekscytowani, że w ogóle nie marudzili. Po wylądowaniu musieliśmy szybko złapać pociąg i zameldować się do hotelu, żeby Miriam zdążyła na swoje spotkanie. Na szczęście Thon Hoteli jest masa w Oslo (naliczyłam 16 na jakiejś liście), więc mieliśmy pokój w najbliższym, jakieś 5-10min. od dworca. Po godzinnej zabawie i zajmowaniu chłopców rysowaniem, wróciła utęskniona Mama i mogliśmy się wybrać na spacer. Jako że Miriam zna Oslo, pokrótce opowiedziała mi, co warto zobaczyć i pokazała parę budynków w zasięgu wzroku, ale było już ciemno, więc za dużo nie zobaczyłam.
Sobotę miałam całą dla siebie, więc wybrałam się z samego rana na zwiedzanie. No może nie z samego, bo najpierw zahaczyłam o super-wypas śniadanie :D. Pierwsza na mojej liście była oczywiście Biblioteka Narodowa. Baardzo podobna do poznańskiej, tylko trochę większa. Po nacieszeniu oczu starymi książkami, starałam się zmierzać raczej szybko spowrotem, bo dookoła pełno było księgarń, ale bam! 3for2 mnie zahipnotyzowało i nie mogłam się oprzeć. Pięknie wydane i w podobnych do naszych cenach; czego tu nie wielbić?!



Następnie udałam się pod Pałac królewski i nawet przypadkowo trafiłam na zmianę warty. Strażnicy okazali się nie tak sztywni jak np. watykańscy, jeden z nich rozmawiał i śmiał się z grupką norweskich turystów. Pałac można zwiedzać tylko przez parę tygodni w okresie letnim, kiedy król (Harald V) mieszka sobie gdzieś indziej, więc musiałam zadowolić się paroma zdjęciami. Poszłam potem w dół ulicą Uniwersytecką i zmierzając do Galerii Narodowej, minęłam uniwersytet. W galerii miałam okazję pierwszy raz chwilę przysiąść, więc wybrałam oczywiście miejsce naprzeciw słynnego "Scream" Muncha (przy okazji się dowiedziałam, że był norwegiem :P). Oczywiście spędziłam tam mniej czasu niż bym chciała, ale z braku laku, dobra sama klasyka!

Pałac Królewski


Uniwersytet

Trochę sztuki nam nie zaszkodzi ;)
Munch, van Gogh i Picasso













W drodze powrotnej minęłam też Ratusz, gdzie odbywa się wręczenie Pokojowej Nagrody Nobla, Cetrum Pokojowe Nobla i Katedrę, w której też przysiadłam na chwilkę. Żałowałam, że do Muzeum Muncha było za daleko, ale jako że jego najsłynniejsze obrazy przebywają w Galerii Narodowej, nie przejęłam się tym zbytnio.




Po obiedzie pojechałam do słynnego Parku Vigelanda, w którym znajduje się ponad 200 rzeźb Gustawa Vigelanda (prawie 600 nagich postaci w różnym wieku), fontanna nieczynna z powodu renowacji i Monolit - gigantyczna kamienna kolumna utworzona z sylwetek nagich ludzi, w tym podobno autoportretu Vigelanda. Park jest ogromny, pogoda nie była zła, więc spędziłam tam przyjemnie czas na spacerowaniu.

(tu przy okazji widać jak Norwegowie radzą sobie ze śliską nawierzchnią w całym kraju: zamiast soli, która szkodzi glebie, używają małych, wkurzających kamyczków)






moja ulubiona:



W niedziele polecieliśmy do Bergen, ale o tym następnym razem, bo by było za dużo tego dobrego!

Buziaki
Agata

niedziela, 2 lutego 2014

Dzieciaczki

Maxim i Martin mają 2 lata i na szczęście nie są identyczni. Po tych 3 tygodniach już nie wydają mi się nawet tak podobni i ich nie mylę, chyba że się przejęzyczę przez to, że mają podobnie brzmiące imiona. Całym ich światem jest Mama, więc ciągle jeszcze pracujemy nad tym, żeby dali jej chwilę spokoju i bawili się tylko ze mną. Maxim jest spokojny i bardzo bystry, często ustępuje w kłótniach o zabawki i można go bardzo szybko zająć czymś innym. Szybko też mnie zaakceptował i często przychodzi do mnie z książką o swoich ukochanych koparkach i chce, żebym mu przewracała strony. Martin jest bardziej uparty i czasami po schowaniu przez nas jakiejś rzeczy, którą nie powinien się bawić, a która mu się wydaje najciekawszą na świecie (ostatnio odkurzacz), potrafi stać i płakać przez 15 minut albo dłużej. Do czasu aż nowa rzecz nie przykuje jego uwagi albo pozwoli się wziąć na ręce i przytulić. Ogólnie jestem dobrej myśli. Bardzo są uroczy i się lubimy, więc będzie tylko lepiej.

M & M lubią się bawić klockami lego, samochodami (dobrze trafiłam z prezentami), naklejać na stolik do kawy naklejki - to już prawdziwe dzieło sztuki i oglądać książki z obrazkami - koniecznie z autem, traktorem, koparką albo ambulansem(!). Żałuję tylko, że jeszcze nie mówią, ale to częste w wielojęzycznych rodzinach (mama Słowaczka, tata Włoch i norweskie przedszkole). Jak czasami mówię do nich coś po polsku to rozumieją, dlatego najczęściej mówię najpierw po polsku, potem po angielsku, wszystko dwa razy. Podłapałam też już sporo słówek po słowacku (który wcale nie jest aż tak podobny), więc coraz lepiej u nas z komunikacją.

Uwielbiają wręcz bajkę The city of friends, a właściwie to piosenkę początkową, którą też już znam na pamięć, bo jak tylko Miriam albo Paolo wyciągną telefon, chłopcy zaraz kiwają głowami na boki, co znaczy, żeby im ją puścić. W telewizji leci tylko raz dziennie o 7 rano, więc jak już z bananem na twarzy obejrzą raz, to chcą drugi i trzeci. Ewentualnie może być też Waka Waka Shakiry (Maxim mówi kaba kaba) albo Single ladies Beyonce. Jak macie jakieś propozycje na urozmaicenie ich repertuaru, to bardzo proszę, nie krępujcie się!

Ten tydzień przeleciał mi dosłownie przez palce, czwartek i piątek to już w ogóle, bo chłopcy nie poszli do przedszkola, bo mają katar, a Martin kaszlał strasznie. Na szczęście Paolo mógł przyjechać, więc nie było krzyków za mamą (za bardzo).

Na koniec mam super newsa! Miriam ma w ten piątek spotkanie, konsultację, czy coś tam w Oslo i drugie we wtorek w Bergen i polecimy tam razem z chłopcami! Chyba już w czwartek polecimy do Oslo i zostaniemy do soboty, bo stolica wcale nie jest taka interesująca. Bardziej mnie ciekawi Bergen, bo się naoglądałam zdjęć i naczytałam u Pat o nim, a Miriam też jeszcze tam nie była.
Od jutra też będę wolniejsza, bo Miriam ma wolne, więc postaram się pisać częściej i porobić jakieś zdjęcia. Może też razem się gdzieś niedaleko wybierzemy, dam znać ;)

A tu od cioci Agaty dla Nikolki wyżej wspomniana bajeczka:


trzymajcie się ciepło
Agata

PS U nas dzisiaj +1 i w końcu spadł śnieg! :D