Podróżuje się po to (...), by pewnego dnia postawić walizki i powiedzieć: to tutaj.
— Éric-Emmanuel Schmitt

niedziela, 25 maja 2014

Święto Konstytucji.

17 maja to najważniejsze święto w Norwegii - dzień ustalenia konstytucji. Szczęśliwie dla nas, wypadło w tym roku w sobotę (bo Miriam pracuje), więc mogliśmy wszyscy razem wybrać się na paradę. Oczywiście ciężko to nazwać paradą w takiej mieścinie jak Gravdal, może pochód będzie lepszym określeniem. O 10:00 zabrzmiały działa i ruszyliśmy. Była orkiestra i bunady (stroje narodowe Norwegów, przypominają nasze góralskie) i masa chorągwi i gwizdków i DZIECI. Daję słowo, że to miasteczko składa się z prawie samych dzieci (przynajmniej 3 sztuki na dorosłego!). Ogólnie było bardzo sympatycznie, nie za długo i pogoda dopisała mimo że zbierało się na deszcz. Szczęśliwie zdążyliśmy wrócić i położyć chłopców na drzemkę zanim się rozpadało. Niestety deszcz przemienił się szybko z sztorm, co zepsuło nasze popołudniowe plany. Mieliśmy pojechać do Leknes na tamtejszą większą już paradę razem z Paolo i znajomą Miriam. No ale mówi się trudno, żyje się dalej. Tak czy inaczej zobaczyłam jak to wygląda tu, jak w Oslo i Bergen - w tv ;) i to mi wystarczy, w końcu to święto nie jest moim powodem do radości tylko Norwegów. Dla mnie to po prostu ciekawe doświadczenie.
Z powodu pogody nie mam praktycznie żadnych ciekawych zdjęć, ale tak żeby chociaż cokolwiek Wam pokazać wybrałam te najmniej okropne.




Pragnę z wielką dumą ogłosić wszem i wobec, że chłopcy od jakiegoś miesiąca mówią na mnie Aga, właściwie to Aga-Aga albo nawet Aga-Aga-Aga, ale kto się czepia. To jest wbrew pozorom ogromny powód do radości, bo kiedy tu przyjechałam mało co się w ogóle odzywali. Do tej pory mówią kaka zamiast tata (to baardzo uniwersalne słowo dla nich ;)) i ogólnie wciąż mają mały zasób słów. Także jak nie ryczą bez powodu to naprawdę złote dzieciaki i rozbrajają mnie bardzo często. Coś czuję, że ciężko będzie mi się z nimi rozstać...

Ściskam mocno.
Agata

niedziela, 11 maja 2014

Coś nowego.

Nie wydarzyło się nic szczególnie wielkiego, jednak sporo się działo. Czas goszczenia Babci dobiegł końca w tym tygodniu. Miło było ją tutaj mieć, nawet mimo jej częstego braku cierpliwości do chłopców. Ja tam miałam radochę jak sobie przeklinała pod nosem po słowacku (jedno z moich ulubionych: do ryci!).

Większą część mojej nieobecności tutaj przechorowałam. Za dużo widocznie się chwaliłam, że tutejsza pogoda sprzyja mojej odporności. Ponad 2 tygodnie temu było parę pięknych dni, słońce i 10 stopni. Widziałam nawet parę krokusów i konwalii na przechadzce z Hugiem, a wracając musiałam rozpiąć kurtkę, bo słońce tak grzało.

Wieczorem już poczułam moje odzywające się przeważnie o tej porze roku migdałki i od tego się zaczęło. Gorączka, gardło, antybiotyk (plus mieszkania z panią doktor). W czwartek czułam się już całkiem dobrze, więc pojechałam z Miriam, Babcią i chłopcami na wycieczkę nad morze (tutaj gdzie nie pojedziesz, tam jest morze ;)). Było cudownie, szczególnie, że sezon się jeszcze nie zaczął, więc ścieżki i plaża nie były pełne turystów. Chłopcy mieli radochę, bo mogli popatrzeć na konika, bo stał przy drodze na wyciągnięcie ręki, owieczki i traktory. Ja pooddychałam morskim powietrzem, zapachem piasku i myślałam, że nie ma nic lepszego na resztki choroby.

Na drugi dzień obudziłam się bez głosu. Dwa dni mogłam tylko szeptać. Ubaw po pachy. W każdym razie do teraz jeszcze mam katar i trochę mnie przydusza kaszel, ale ogólnie jest ok. Nigdy nie choruję tak długo, więc myślę, że to tak na zapas. Że raz, a porządnie.
Żeby wynagrodzić tym, którzy doczytali do końca moje jakże interesujące wypociny, mam super interesującą wiadomość!

Może zacznę od początku. Pamiętacie zapewne naszą małą wycieczkę do Oslo i Bergen. Okazało się wtedy, że Miriam miała tam rozmowy o pracę. Postanowiła zacząć czegoś szukać, będąc przekonaną, że zajmie to o wiele więcej czasu. Wiadomo, chłopcy rosną, a tutaj nie znajdzie dla nich najlepszej szkoły, więc najlepiej się przenieść zanim jeszcze będą na tyle duzi, by się przywiązać i znaleźć przyjaciół. Jakiś czas temu okazało się, że dostała oferty w obu miastach i miała dylemat, więc postanowiła skorzystać z obecności Babci i polecieć sama na jeden dzień do Bergen, do przyjaciółki i się rozejrzeć. Tylko, że akurat wtedy zachorowałam i Martin też kaszlał, więc postanowiła odwołać loty. Miło z jej strony, bo tego ranka samo stanie w pionie powodowało u mnie zimny pot, a co dopiero myśl o całym dniu biegania za chłopcami. Ostatecznie dała sobie spokój z Bergen i teraz zastanawia się nad Oslo. Nie miałabym nic przeciwko, szczerze mówiąc. Tutaj jest cudownie, ale trochę samotnie. Nie żałuję absolutnie tego, że postanowiłam tu przyjechać, ale fajnie by było podzielić mój czas w Norwegii na ten spokojny tutaj i trochę bardziej aktywny na południu.

Wczoraj dowiedziałam się, że na cały lipiec przeprowadzamy się do Oslo! Miesiąc próbny. Jeszcze nie znam szczegółów, jak, kiedy i gdzie dokładnie. I trochę mi szkoda, że akurat w środku sezonu nas tu nie będzie, ale będę miała cały czerwiec na nacieszenie się dniem w środku nocy! Właściwie to już teraz, kiedy idę spać nie jest jeszcze całkiem ciemno (przed północą), więc rolety się bardzo przydają ;). Co do przeprowadzki, to nastapiłaby we wrześniu-październiku, więc w sam raz, by uciec przed zbliżającą się wieczną nocą!

Na razie to tyle. Pogoda jest przepiękna, więc wczoraj znów pojechaliśmy na wycieczko-piknik, tym razem do Ballstadu, ale nie mam zdjęć niestety, bo rąk brakuje przy tych szkrabach!

Buziaki!
Agata

PS Piosenka tygodnia ;)

środa, 16 kwietnia 2014

Latarnia

Ostatnio znów wybrałam się na małą wycieczkę, korzystając z kolejnego przepięknego dnia. Od początku planowałam wybrać się na latarnię morską, bo kusiła mnie za każdym razem podczas spacerów nad morzem. Czekałam jedynie na dzień taki jak ten! Było cudownie. Zdjęć mam aż za dużo. A to jest problem...














Wczoraj przyleciała do nas ze Słowacji mama Miriam, święta w Norwegii spędzę więc po słowacku! ;) Zostanie z nami przez 3 tygodnie, także będzie wesoło. Życzę wszystkim pogodnych i spokojnych świąt, smacznego jajka i mokrego dyngusa!

God påske
ściskam
Agata

niedziela, 6 kwietnia 2014

Góry i chmury

Muszę Wam się pochwalić moją małą przygodą. W ostatni poniedziałek była tak piękna pogoda (czyli jakieś 2-3 stopnie i rażące słońce), że nawet Miriam powiedziała, że mam gdzieś iść i korzystać z chwili. Jako że zawsze najlepiej reaguję na takie lekkie pchnięcia w dobrym kierunku, postanowiłam w końcu wybrać się na naszą górkę za domem. Piszę "górkę", bo w sumie nie wiedziałam jak jest wysoka, bo z brzegu rosną bardzo wysokie drzewa. Okazało się też, że nie miałam się czym martwić, wysoko nie było. Na górę szłam pośród drzew, więc wystające korzenie tworzyły naturalne schody. Musiałam tylko trochę uważać, bo miejscami śnieg był zamarznięty i mogłam się poślizgnąć.





Ten moment, kiedy dotarłam poza drzewa był jednym z dwóch najlepszych tego dnia. Nie było wysoko, ale jako że sam nasz dom już stoi na wzgórzu, to idąc troszeczkę dalej, tak żeby spojrzeć ponad czóbkami drzew, zobaczyłam całe Gravdal, morze, góry za morzem i przepiękne tego dnia niebo.





To miałam za plecami, ale gdy patrzyłam przed siebie, widziałam na pierwszy rzut oka wydającą się prawie całkiem płaską równinę, usypaną małymi górkami z głazów, śniegiem i krzewami prowadzącą dopiero do potężnej góry hen daleko. Postanowiłam po prostu korzystać z pogody i przejść się trochę przed siebie, w kierunku lekkiego wzniesienia, gdzie planowałam porobić więcej zdjęć. Znalazłam nawet czyjeś ślady, więc nie było mi trudno znaleźć dobrą drogę, czego nie mogę powiedzieć o powrocie! Ale o tym za chwilę. Dotarłam szczęśliwie na mój pierwszy "szczyt", nawet widziałam w oddali jakiegoś człowieka i w ogóle widziałam stamtąd wszystko! To był ten drugi magiczny moment.













Powrót był trochę trudniejszy, bo pod koniec wędrówki zboczyłam ze swojej "ścieżki" albo może to ona biegła w innym kierunku. W każdym razie musiałam sobie radzić sama, a to oznaczało zapadanie się w śnieg co jakiś czas, na szczęście tylko po kostki, ewentualnie łydki. Raz nawet przeszłam przez zamarznięty strumień, a zorientowałam się dopiero jak byłam po drugiej stronie. Coś mi za bardzo chrzęściło ;)
Plusem było to, że powrót zajął mi o wiele mniej czasu! Na koniec jeszcze hyc po drabinie przez płot i byłam w domu.
Nie wspomniałam, że ten teren jest ogrodzony, bo wiosną, czy tam kiedyś, pasą się tam owce. Wtedy to dopiero będą widoki. Pewnie zrobimy sobie tam wtedy wycieczkę z chłopcami.

Na dziś to tyle. Pogoda dorównuje dziś tej poniedziałkowej i później wybieram się do Stamsund na koncert polskiej muzyki. Ale o tym już następnym razem!

Buziaki
Agata

niedziela, 30 marca 2014

Pogoda i ślub

Podczas gdy w Polsce zaczęła się wczesna i niezbyt jeszcze pewna siebie wiosna, tutaj na Lofotach, a przynajmniej w Gravdal i okolicach, zima trwa w najlepsze. Nie jest zimno, ale jest zdecydowanie zimowa atmosfera. Będąc tu od niecałych 3 miesięcy, mogę już powiedzieć, że wolę, gdy na zewnątrz jest -5 stopni niż +5. Dlaczego? Z tego prostego powodu, że przy małym mrozie pogoda jest tu cudowna! Częściej jest słonecznie, chociaż zdarzają się też pochmurne dni i dni sypiące śniegiem na prawo i lewo, ale przynajmniej wtedy ten śnieg zostaje. Kiedy trochę się ociepla, śnieg się topi i tworzy na naszym podjeździe najpierw płytkie jeziorko, które M&M uwielbiają przekopywać swoimi łopatami, i przez które muszę przenosić jaśnie pana Huga, kiedy wychodzimy na spacer, a później w nocy zamarza i jest jeszcze zabawniej. Nie miałam jeszcze okazji do ich kupienia, ale ostatnim razem, kiedy mieliśmy taką gołoledź, Miriam pożyczyła mi specjalne nakładki na buty zrobione z poskręcanych drutów. Nie muszę wtedy iść (sunąć) za Hugiem jak pokraka w obawie o własne życie (i tyłek).
Kiedy jednak po ociepleniu mróz nie wraca przez parę dni, wtedy dopiero zaczynają się dziać ciekawe rzeczy. Najpierw zaczyna padać deszcz, a czasami śnieg z deszczem. Zaczyna też wiać o wiele mocniejszy wiatr. I te sztormy! Nie miałam pojęcia, że na Lofotach to takie normalne, że przywiązuje się kosze na śmieci, żeby nie odleciały! Wiatr osiąga prędkość ponad 100km/h, więc jakby ktoś miał lekki sen, nie to co ja, bo przesypiam nawet wrzaski M&M nad ranem, to miałby poważne problemy ze spaniem. Szczególnie, kiedy drzwi od pokoju same się otwierają z trzaskiem. Za pierwszym razem się nawet przestraszyłam. Pomyślałam "Jezu, szyby się trzęsą, w ogóle wszystko się trzęsie, zaraz się rozleci ten nasz domeczek i co ja wtedy zrobię, zimno na dworze.", ale oczywiście zaraz zasnęłam, a następnym razem, kiedy drzwi się otworzyły, tylko się wkurzyłam i zastawiłam je krzesłem. Tyle jeśli chodzi o moje doświadczenia ze sztormami. Po około tygodniu się uspokoiło i znów jest zima.










Tydzień temu miałam wielkie szczęście pojechać do domu na zwariowany weekend! Mało brakowało, a bym jednak tu została, bo jak w przeddzień wieczorem zaczęło sypać ciężkim śniegiem, tak sypało do rana i nasypało po kolana. W związku z tym mój pierwszy lot był opóźniony, bo samolot krążył i czekał aż pogoda się poprawi, żeby wylądować w Leknes i zabrać nas do Bodø. W końcu jednak zdąrzyłam na kolejny lot i w Oslo byłam na czas. Trzeci lot miałam do Kopenhagi i stamtąd dopiero leciałam do Poznania. Wiem. Szaleństwo. Normalnie podróż zamknęłaby się w 3 lotach, ale akurat Norwegian nie miał lotów w normalnych godzinach tego dnia, a poza tym ląduje on w Goleniowie, a ja wolałam Poznań, żeby zobaczyć się z siostrą. Zabrała mnie też wspaniałomyślnie samochodem do naszego rodzinnego miasta, więc jeszcze tego samego dnia byłam w domu. W sobotę byłam świadkową na ślubie mojej najlepszej przyjaciółki i bawiłam się świetnie razem z wszystkimi moimi dziewuszkami. Pozdrawiam Was kochane moje!
Niedzielę miałam na nacieszenie się domem, szybką wizytę na cmentarzu, kawę u cioci i raz, raz, przed samym odjazdem spotkanie z moją Magdą i jej roczną (już) Nikolą. Buziaki!!

Wieczorem byłam w Poznaniu, a w poniedziałek po kolejnych 4 lotach spowrotem w Gravdal, gdzie czas płynie inaczej. Tak szybko, że dopiero się skapnęłam, jak dawno nie pisałam! Sorry, postanawiam poprawę i nie obiecuję dotrzymać słowa, bo wiadomo, zawsze może zwiać naszą chatkę na Islandię!

Pozdrawiam
Agata

czwartek, 6 marca 2014

Z okazji urodzin...

Po dwóch dość pracowitych tygodniach nastał czas lekkiego relaksu. Miriam ma znów wolne, więc i ja mogę trochę więcej pospać. Nie muszę wstawać o 7, ale i tak nie śpię dłużej niż do 8. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek to powiem, ale wstaję wyspana!

W końcu dostałam swoje kieszonkowe! Za połowę stycznia, luty i marzec. Nie to, żebym jakoś szczególnie tu potrzebowała kasy! Miriam była bardzo opiekuńcza pod tym względem i miałam swoją kasę na karcie, więc niczego mi do tej pory nie zabrakło. No ale teraz już mogę zacząć oszczędzać ;)

Zaczęłam też w końcu kurs norweskiego. Byłam już na dwóch zajęciach - raz w tygodniu po 2,5 godziny. Fajne jest to, że nieważne, czy mam wolne, czy nie, zawsze ten raz w tygodniu biorę samochód i jadę do Leknes. Nie zapomnę jak się prowadzi!
Na pierwszych zajęciach okazało się, że tylko ja i dwie inne osoby: Grek i Litwin nie znamy w ogóle norweskiego (co nie powinno być niczym dziwnym skoro to kurs dla początkujących), a reszta to siedem kobiet z przeróżnych krajów: z Rumunii, Somalii, Iraku, Tajlandii i Filipin pracujące chyba w jednej z fabryk, które rozumieją norweski i potrafią się w nim porozumieć. Muszą jednak chodzić na ten kurs, bo to jeden z warunków ich zatrudnienia, a nie ma obecnie kursów na wyższych poziomach. Ale to nie problem, bo nasz Grek zadaje mnóstwo pytań i nie pozwoli naszej nauczycielce iść zbyt szybko z materiałem. Jej zasadą jest mówienie tylko w języku norweskim, co mi odpowiada, bo mówi wolno i wyraźnie, mocno gestykulując, także za trzecim razem już ją rozumiem ;) A nawet jeśli coś nadal jest niejasne, reszta grupy śpieszy z pomocą po angielsku.
Na ostatnich zajęciach mieliśmy dodatkowo dwie osoby - parę z Polski! Chcieli się zorientować i jeszcze nie byli pewni, czy się zdecydują. Ostatecznie postanowili, że on się zapisze, a ona będzie się uczyć w domu. Cieszę się, bo nie mieszkają daleko, więc będziemy mogli się czasami gdzieś razem wybrać.

Z okazji moich urodzin, pogoda zmusiła nas do świętowania w domu. Wiało i lało calutki dzień, i to tak, że myślałam, że zdmuchnie tę naszą chatkę. Ale chyba specjalnie dla mnie, na moment, kiedy wyszłam z Hugiem na spacer, przestało padać, więc tylko miałam ubaw jak 2 razy prawie nas wywiało w krzaki. Kiedy chłopcy wrócili z przedszkola i się najedli nadszedł czas na tort! Był tort i świeczka i kwiatek i radość chłopców z dmuchania. Jak nigdy, szybko skończyli jeść, żeby tylko zdmuchiwać świeczkę. Oczywiście im pomogłam i potem jeszcze dwa razy ją na nowo zapalaliśmy, więc byli zadowoleni. Strasznie miłe ze strony Miriam, że tak się postarała. Muszę sobie poszukać jakiejś ładnej doniczki na mojego kwiatka! :)

Pozdrawiam
Agata

środa, 19 lutego 2014

Bergen

W niedzielę po południu dotarliśmy do naszej uroczej chatki w samym środku Bergen. Jako że Miriam też była tam pierwszy raz, stwierdziła, że po prostu musimy pomieszkać właśnie w takim domku. Z korytarza wchodziło się osobno do zamykanego salonu, który stał się moim pokojem na te dwa dni. Oprócz tego była sypialnia z kuchnią i łazienką, więc pełen wypas ;) a już na pewno lepiej niż w hotelu. Tego dnia poszliśmy tylko na krótki spacer zobaczyć Bryggen, niestety tylko z daleka, bo Maxim wpadł do kałuży i musieliśmy wracać go wysuszyć.
W poniedziałek zobaczyliśmy już dużo więcej i muszę powiedzieć, że Bergen jest przepiękne! Nie miałam wprawdzie okazji, żeby się samej popałętać, ale wstąpiliśmy na chwileczkę do Targu Rybnego i zaszliśmy do jednej z bardzo licznych w tym mieście (takie przynajmniej odniosłam wrażenie) ekologicznych piekarni na kawę i cynamonowe drożdżówki z czymś w rodzaju budyniu - mniam!
Po południu jednak mieliśmy niezbyt przyjemną przygodę. Wybraliśmy się do Akwarium, które według naszego przewodnika było otwarte do 18. Po drodze zaczęło padać z werwą, więc zanim w końcu tam doszliśmy (co nie jest takie łatwe z wózkiem pełnym podskakującego 2latka), byliśmy wszyscy cali mokrzy i zmęczeni. Na miejscu byliśmy około godziny 16 i oczywiście okazało się, że Akwarium jest w poniedziałki zamknięte, a nawet gdyby było cudem otwarte to właśnie do 16. Szlag nas trafił, autubusu nie było, a chłopcy byli coraz bardziej zmęczeni, więc zamówiłyśmy dwie taksówki (bo w jednej nie było dwóch fotelików) i wróciliśmy do siebie.




Już chciałam się strasznie pogniewać na Bergen i jego pogodę za zrujnowanie mi ostatniego dnia zwiedzania, kiedy doszłyśmy do wniosku, że jednak we wtorek przed lotem mamy dość czasu, żeby wybrać się kolejką na górę Fløyen. Góra może nie jest za wysoka, bo to 400m n.p.m., a kolejka wjeżdża tylko przez 8min., ale widoki były cudowne, a pogoda sprzyjała. Obeszliśmy ją dookoła, a naszym celem był oczywiście plac zabaw.







Z bardziej aktualnych spraw, pogoda daje nam popalić. Rano jest -3, przed południem 0, po południu +3, pada deszcz, potem śnieg, potem i to i to, a na koniec jest znów poniżej 0. Na razie mam niezły ubaw z naszego oblodzonego podjazdu jak wychodzę z Hugiem. Pewnie potrwa dopóki nie wywinę orła. I wcale nie chcę słyszeć o tym, że w Polsce już wiosna!

Ściskam mocno
Agata

czwartek, 13 lutego 2014

Oslo

Oslo było przyjemniejsze niż myślałam. Mimo że to wielkie miasto, było spokojne, słoneczne i trochę nawet przypominało mi Poznań. Polecieliśmy w piątek rano, oczywiście dwoma samolotami, pierwszy do Bødo. Podróż minęła bardzo szybko, chłopcy byli tak podekscytowani, że w ogóle nie marudzili. Po wylądowaniu musieliśmy szybko złapać pociąg i zameldować się do hotelu, żeby Miriam zdążyła na swoje spotkanie. Na szczęście Thon Hoteli jest masa w Oslo (naliczyłam 16 na jakiejś liście), więc mieliśmy pokój w najbliższym, jakieś 5-10min. od dworca. Po godzinnej zabawie i zajmowaniu chłopców rysowaniem, wróciła utęskniona Mama i mogliśmy się wybrać na spacer. Jako że Miriam zna Oslo, pokrótce opowiedziała mi, co warto zobaczyć i pokazała parę budynków w zasięgu wzroku, ale było już ciemno, więc za dużo nie zobaczyłam.
Sobotę miałam całą dla siebie, więc wybrałam się z samego rana na zwiedzanie. No może nie z samego, bo najpierw zahaczyłam o super-wypas śniadanie :D. Pierwsza na mojej liście była oczywiście Biblioteka Narodowa. Baardzo podobna do poznańskiej, tylko trochę większa. Po nacieszeniu oczu starymi książkami, starałam się zmierzać raczej szybko spowrotem, bo dookoła pełno było księgarń, ale bam! 3for2 mnie zahipnotyzowało i nie mogłam się oprzeć. Pięknie wydane i w podobnych do naszych cenach; czego tu nie wielbić?!



Następnie udałam się pod Pałac królewski i nawet przypadkowo trafiłam na zmianę warty. Strażnicy okazali się nie tak sztywni jak np. watykańscy, jeden z nich rozmawiał i śmiał się z grupką norweskich turystów. Pałac można zwiedzać tylko przez parę tygodni w okresie letnim, kiedy król (Harald V) mieszka sobie gdzieś indziej, więc musiałam zadowolić się paroma zdjęciami. Poszłam potem w dół ulicą Uniwersytecką i zmierzając do Galerii Narodowej, minęłam uniwersytet. W galerii miałam okazję pierwszy raz chwilę przysiąść, więc wybrałam oczywiście miejsce naprzeciw słynnego "Scream" Muncha (przy okazji się dowiedziałam, że był norwegiem :P). Oczywiście spędziłam tam mniej czasu niż bym chciała, ale z braku laku, dobra sama klasyka!

Pałac Królewski


Uniwersytet

Trochę sztuki nam nie zaszkodzi ;)
Munch, van Gogh i Picasso













W drodze powrotnej minęłam też Ratusz, gdzie odbywa się wręczenie Pokojowej Nagrody Nobla, Cetrum Pokojowe Nobla i Katedrę, w której też przysiadłam na chwilkę. Żałowałam, że do Muzeum Muncha było za daleko, ale jako że jego najsłynniejsze obrazy przebywają w Galerii Narodowej, nie przejęłam się tym zbytnio.




Po obiedzie pojechałam do słynnego Parku Vigelanda, w którym znajduje się ponad 200 rzeźb Gustawa Vigelanda (prawie 600 nagich postaci w różnym wieku), fontanna nieczynna z powodu renowacji i Monolit - gigantyczna kamienna kolumna utworzona z sylwetek nagich ludzi, w tym podobno autoportretu Vigelanda. Park jest ogromny, pogoda nie była zła, więc spędziłam tam przyjemnie czas na spacerowaniu.

(tu przy okazji widać jak Norwegowie radzą sobie ze śliską nawierzchnią w całym kraju: zamiast soli, która szkodzi glebie, używają małych, wkurzających kamyczków)






moja ulubiona:



W niedziele polecieliśmy do Bergen, ale o tym następnym razem, bo by było za dużo tego dobrego!

Buziaki
Agata