Podróżuje się po to (...), by pewnego dnia postawić walizki i powiedzieć: to tutaj.
— Éric-Emmanuel Schmitt

niedziela, 25 maja 2014

Święto Konstytucji.

17 maja to najważniejsze święto w Norwegii - dzień ustalenia konstytucji. Szczęśliwie dla nas, wypadło w tym roku w sobotę (bo Miriam pracuje), więc mogliśmy wszyscy razem wybrać się na paradę. Oczywiście ciężko to nazwać paradą w takiej mieścinie jak Gravdal, może pochód będzie lepszym określeniem. O 10:00 zabrzmiały działa i ruszyliśmy. Była orkiestra i bunady (stroje narodowe Norwegów, przypominają nasze góralskie) i masa chorągwi i gwizdków i DZIECI. Daję słowo, że to miasteczko składa się z prawie samych dzieci (przynajmniej 3 sztuki na dorosłego!). Ogólnie było bardzo sympatycznie, nie za długo i pogoda dopisała mimo że zbierało się na deszcz. Szczęśliwie zdążyliśmy wrócić i położyć chłopców na drzemkę zanim się rozpadało. Niestety deszcz przemienił się szybko z sztorm, co zepsuło nasze popołudniowe plany. Mieliśmy pojechać do Leknes na tamtejszą większą już paradę razem z Paolo i znajomą Miriam. No ale mówi się trudno, żyje się dalej. Tak czy inaczej zobaczyłam jak to wygląda tu, jak w Oslo i Bergen - w tv ;) i to mi wystarczy, w końcu to święto nie jest moim powodem do radości tylko Norwegów. Dla mnie to po prostu ciekawe doświadczenie.
Z powodu pogody nie mam praktycznie żadnych ciekawych zdjęć, ale tak żeby chociaż cokolwiek Wam pokazać wybrałam te najmniej okropne.




Pragnę z wielką dumą ogłosić wszem i wobec, że chłopcy od jakiegoś miesiąca mówią na mnie Aga, właściwie to Aga-Aga albo nawet Aga-Aga-Aga, ale kto się czepia. To jest wbrew pozorom ogromny powód do radości, bo kiedy tu przyjechałam mało co się w ogóle odzywali. Do tej pory mówią kaka zamiast tata (to baardzo uniwersalne słowo dla nich ;)) i ogólnie wciąż mają mały zasób słów. Także jak nie ryczą bez powodu to naprawdę złote dzieciaki i rozbrajają mnie bardzo często. Coś czuję, że ciężko będzie mi się z nimi rozstać...

Ściskam mocno.
Agata

niedziela, 11 maja 2014

Coś nowego.

Nie wydarzyło się nic szczególnie wielkiego, jednak sporo się działo. Czas goszczenia Babci dobiegł końca w tym tygodniu. Miło było ją tutaj mieć, nawet mimo jej częstego braku cierpliwości do chłopców. Ja tam miałam radochę jak sobie przeklinała pod nosem po słowacku (jedno z moich ulubionych: do ryci!).

Większą część mojej nieobecności tutaj przechorowałam. Za dużo widocznie się chwaliłam, że tutejsza pogoda sprzyja mojej odporności. Ponad 2 tygodnie temu było parę pięknych dni, słońce i 10 stopni. Widziałam nawet parę krokusów i konwalii na przechadzce z Hugiem, a wracając musiałam rozpiąć kurtkę, bo słońce tak grzało.

Wieczorem już poczułam moje odzywające się przeważnie o tej porze roku migdałki i od tego się zaczęło. Gorączka, gardło, antybiotyk (plus mieszkania z panią doktor). W czwartek czułam się już całkiem dobrze, więc pojechałam z Miriam, Babcią i chłopcami na wycieczkę nad morze (tutaj gdzie nie pojedziesz, tam jest morze ;)). Było cudownie, szczególnie, że sezon się jeszcze nie zaczął, więc ścieżki i plaża nie były pełne turystów. Chłopcy mieli radochę, bo mogli popatrzeć na konika, bo stał przy drodze na wyciągnięcie ręki, owieczki i traktory. Ja pooddychałam morskim powietrzem, zapachem piasku i myślałam, że nie ma nic lepszego na resztki choroby.

Na drugi dzień obudziłam się bez głosu. Dwa dni mogłam tylko szeptać. Ubaw po pachy. W każdym razie do teraz jeszcze mam katar i trochę mnie przydusza kaszel, ale ogólnie jest ok. Nigdy nie choruję tak długo, więc myślę, że to tak na zapas. Że raz, a porządnie.
Żeby wynagrodzić tym, którzy doczytali do końca moje jakże interesujące wypociny, mam super interesującą wiadomość!

Może zacznę od początku. Pamiętacie zapewne naszą małą wycieczkę do Oslo i Bergen. Okazało się wtedy, że Miriam miała tam rozmowy o pracę. Postanowiła zacząć czegoś szukać, będąc przekonaną, że zajmie to o wiele więcej czasu. Wiadomo, chłopcy rosną, a tutaj nie znajdzie dla nich najlepszej szkoły, więc najlepiej się przenieść zanim jeszcze będą na tyle duzi, by się przywiązać i znaleźć przyjaciół. Jakiś czas temu okazało się, że dostała oferty w obu miastach i miała dylemat, więc postanowiła skorzystać z obecności Babci i polecieć sama na jeden dzień do Bergen, do przyjaciółki i się rozejrzeć. Tylko, że akurat wtedy zachorowałam i Martin też kaszlał, więc postanowiła odwołać loty. Miło z jej strony, bo tego ranka samo stanie w pionie powodowało u mnie zimny pot, a co dopiero myśl o całym dniu biegania za chłopcami. Ostatecznie dała sobie spokój z Bergen i teraz zastanawia się nad Oslo. Nie miałabym nic przeciwko, szczerze mówiąc. Tutaj jest cudownie, ale trochę samotnie. Nie żałuję absolutnie tego, że postanowiłam tu przyjechać, ale fajnie by było podzielić mój czas w Norwegii na ten spokojny tutaj i trochę bardziej aktywny na południu.

Wczoraj dowiedziałam się, że na cały lipiec przeprowadzamy się do Oslo! Miesiąc próbny. Jeszcze nie znam szczegółów, jak, kiedy i gdzie dokładnie. I trochę mi szkoda, że akurat w środku sezonu nas tu nie będzie, ale będę miała cały czerwiec na nacieszenie się dniem w środku nocy! Właściwie to już teraz, kiedy idę spać nie jest jeszcze całkiem ciemno (przed północą), więc rolety się bardzo przydają ;). Co do przeprowadzki, to nastapiłaby we wrześniu-październiku, więc w sam raz, by uciec przed zbliżającą się wieczną nocą!

Na razie to tyle. Pogoda jest przepiękna, więc wczoraj znów pojechaliśmy na wycieczko-piknik, tym razem do Ballstadu, ale nie mam zdjęć niestety, bo rąk brakuje przy tych szkrabach!

Buziaki!
Agata

PS Piosenka tygodnia ;)